Oura Ring 4: Od teraz mam pewność, kiedy jestem zmęczona

Zastanawiam się, jak to się stało, że potrzebujemy komputera w formie smart ringa, żeby powiedział nam, czy jesteśmy zmęczeni. Ale może właśnie tego potrzebujemy – bo kto z nas tak naprawdę jeszcze wie, kiedy jest zestresowany? Na pewno nie ja, po sześciu godzinach projektowania procesu zakupowego, którego nikt nie zauważy, mimo że teraz jest o dwa piksele bardziej intuicyjny. A mój kot ciągle próbuje założyć ten pierścień, co jest przezabawne, bo Oura nie przewidziała wersji „pet-friendly”, choć o reszcie pomyślała – prawie. No dobra, nie o wszystkim, bo gdyby tak było, nie pisałabym tej recenzji, która miała być notatką, a zamieniła się w filozoficzne śledztwo: czy da się mierzyć dobrostan, nie tracąc przy tym rozumu?

Smart ring kontra smartwatch – to jak różnica między dobrym przyjacielem, który zauważa, że wyglądasz na zmęczonego, a nadaktywnym znajomym, który co chwilę wysyła Ci wiadomości o wszystkim. Miałem smartwatche od ich początków, kiedy były mikrotelefonami z baterią na 12 godzin, przez które wyglądało się jak mniej udana wersja Inspektora Gadżeta. Ale Oura Ring 4 to coś innego – po prostu siedzi cicho na palcu jak bardzo droga i wścibska obrączka ślubna. Nie wibruje, nie świeci, nie domaga się uwagi jak cyfrowe zwierzątko z zaburzeniem lękowym.

Jak się okazuje – łażenie po berlińskich thrift shopach to moja forma medytacji. Pierścień spokojnie zbiera dane o reakcjach mojego autonomicznego układu nerwowego na znalezienie skórzanej kurtki z lat 90. za dwanaście euro. Typ informacji, których nie potrzebowaliśmy, a teraz nie wyobrażamy sobie życia bez nich. Jak GPS. Albo Wikipedia. Albo możliwość zamówienia kawy przez aplikację bez mówienia do ludzi przed 10:00.

Ewolucja projektu Oura Ring z Gen 3 do Gen 4 to dowód na to, co się dzieje, gdy inżynierowie faktycznie słuchają użytkowników – zamiast dodawać funkcje, o które nikt nie prosił. Te okropne wypukłe sensory z Gen 3, które przypominały narzędzie tortur, zniknęły. Teraz wszystko jest takie gładziutkie, że prawie zapominasz, że to nosisz – dopóki słońce nie padnie pod odpowiednim kątem i nie przypomni Ci, że jesteś cyborgiem śledzącym rytm dobowy, analizującym wykres by zdecydować, czy zamówić jeszcze jedną kawę, czy skoczyć po szklankę wody.

Śledzenie snu to prawdziwa magia – Oura Ring 4 to pierwszy smart ring, który nie myśli, że nie śpię, gdy się przewracam albo mamroczę o Ryanie Goslingu. A rozróżnienie „leżę z podniesionym tętnem, bo czytam o krachu kryptowalut” vs. „faktycznie śpię” to, jak się okazuje, poważne wyzwanie technologiczne. Po porównaniu z Samsung Galaxy Ring i Apple Watch Series 10, Oura Ring 4 daje najdokładniejszy obraz architektury snu – po prostu odróżnia, czy niepokój wynika z nadmiaru kofeiny, czy może z feedbacku klienta o 23:00 w piątek.

Tu robi się ciekawie – pierścień chce automatycznie śledzić wszystko, ale i tak trzeba ręcznie zaznaczać trening siłowy, jogę czy rozciąganie między zoomami. To konflikt między obietnicą niewidzialnego monitoringu a rzeczywistością, że dobre dane wymagają naszego zaangażowania. Może to metafora uważności? A może przesadzam – piszę to od czterech godzin w tej samej kawiarni i mój wynik stresu pewnie leci w górę, bo analizuję stres, co jest jak pętla samowiedzy w stylu Philipa K. Dicka.

Model subskrypcyjny? 70 dolarów (260 PLN) rocznie nie brzmi źle, dopóki nie podliczysz wszystkich swoich miesięcznych subskrypcji i nie zauważysz, że płacisz miesięcznie więcej niż Twoi dziadkowie za czynsz. Dodatkowo, jest coś niepokojącego w płaceniu za dostęp do własnych danych biologicznych. Jakbyś wynajmował swój cień. Samsung Galaxy Ring nie wymaga subskrypcji, co kusi – dopóki go nie użyjesz i nie zrozumiesz, czemu Oura Ring 4 kosztuje: bo rozwój, serwery i algorytmy kosztują. Nawet jeśli płacą za nie ludzie, którzy po prostu chcą wiedzieć, czy dobrze spali przed trudnym spotkaniem.

Precyzja vs. użyteczność Oura Ring 4

Z perspektywy UX to ciekawa rozkmina. Może Oura Ring 4 nie zmierzy tętna z idealną dokładnością podczas HIIT, ale pokaże długoterminowe trendy: jak zmienność tętna koreluje z produktywnością, albo jak zmiany temperatury ciała przewidują przeziębienie dwa dni przed objawami. A jako ktoś, kto projektuje interfejsy, doceniam nie wykresy, tylko zrozumiałe wskazówki, w stylu „jesteś gotowy na prezentację” czy „przełóż tę trudną rozmowę na jutro”.

Po trzech miesiącach noszenia zauważam subtelne zmiany w zachowaniu: idę spać wcześniej, gdy wskaźnik gotowości jest niski. Unikam zadań, które podnoszą stres. I choć zawsze podejrzewałam, że praca w kawiarniach działa na mnie lepiej niż w domu, teraz mam na to twarde dane. Dziwnie to przyznać, ale dzięki smart ringowi czuję, że moje przeczucia są teraz legitne.

Monitoring stresu w ciągu dnia? Fenomentalny. Pierwszy raz widzę, jak mój układ nerwowy reaguje w czasie rzeczywistym. Wideokonferencje stresują mnie bardziej niż spotkania na żywo. Projekty bez znaczenia osobistego obniżają zmienność tętna. Te dane nie tylko pomagają w zdrowiu – pomagają w decyzjach zawodowych i projektowaniu życia. Jeśli coś Cię regularnie stresuje, może powinieneś to zmienić. Albo przynajmniej więcej za to brać.

Żywotność baterii – klasyka: obiecane 8 dni, realnie 5–6. Zależy od synchronizacji, temperatury, przewodnictwa skóry. Ale 5 dni to i tak luksus wobec codziennego ładowania Apple Watcha. Magnetyczna ładowarka jest stylowa – choć zgubiłam ją na trzy tygodnie w Berlinie i musiałam zamówić nową z Amazona, co kosztowało prawie tyle co porządna kolacja. I znów: czemu nie USB-C?

Konkurencja? Samsung Galaxy Ring kusi brakiem subskrypcji, Ultrahuman Ring Air ma kilka unikalnych funkcji, ale żadna nie dorównuje aplikacji i ekosystemowi Oura. Apple Watch? Super do fitnessu, ale generuje lęk powiadomieniowy, który zabija sens śledzenia dobrostanu. Wybierasz między różnymi kompromisami: świetna kuchnia z fatalną obsługą vs fatalna kuchnia z doskonałą obsługą.

Czy warto kupić Oura Ring 4?

Dla mnie, żyjącej między coworkingami i kawiarniami, ten pierścień jest naprawdę przydatny. Śledzi zdrowie bez wymagania uwagi. Daje wgląd w to, jak podróże wpływają na sen i stres – bez obsesji na punkcie metryk. Czasem zapominam, że go noszę – aż zacznę bawić się nim rozmawiając z tym wygadanym sąsiadem. Może to gest uspokajający. Może Oura Ring 4 też to rejestruje.

Psychologiczny wpływ pasywnego monitorowania zdrowia jest subtelny, ale realny. Kiedy widzisz dane o tym, jak wybory wpływają na samopoczucie, zaczynasz podejmować lepsze decyzje – bez wrażenia, że jesteś na rygorystycznej diecie wellness. To może największa wartość: nie dane, nie tytan – ale przyzwolenie, by słuchać swojego ciała w świecie, który uczy nas je ignorować.

Więc – kupić, nie kupić? Ta tytanowa obrączka, która obiecuje mierzyć dobrostan, nie przeszkadzając? To zależy: chcesz pasywnej samoświadomości czy aktywnego coachingu? Wolisz subskrypcję czy jednorazowy zakup? Unikasz ekranów czy chcesz kolejną apkę? Szukasz długowieczności czy wyników? Ufasz firmom technologicznym czy wolisz analogowe dane? Masz już zbyt wiele urządzeń, czy szukasz tego jednego, które je zastąpi? A jeśli dotarłeś aż tutaj, prawdopodobnie jesteś dokładnie tą osobą, dla której powstała ta technologia.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *